Data publikacji: 2018-05-30

Pasja nie zna granic. Śniegiem po Oczach na Przylądku Północnym

Prawdziwa pasja potrafi niemożliwe czynić możliwym. Dowodem na to są niesamowite historie ambasadorów marki I’M Inter Motors. 

Motocyklem w zimie na Nordkapp – najdalej wysunięty na północ kraniec Europy? Dokonał tego Marek Suslik, który w ciągu 14 dni przejechał w pojedynkę blisko 7 tysięcy kilometrów, stawiając czoła najtrudniejszym warunkom pogodowym. Na swoim blogu Śniegiem po Oczach przekonuje, że jazda motocyklem w zimie też może być przyjemnością. Nam opowiedział m.in. o tym, jak przygotowywał się do swojej zimowej wyprawy na motocyklowy Mount Everest.

I’M Inter Motors: W tytule i na swoim profilu piszesz o jeździe motocyklem w zimie. To znaczy, że dla Ciebie sezon motocyklowy trwa od grudnia do marca?
Marek Suslik: Dla mnie sezon motocyklowy praktycznie nie istnieje. Już samo to sformułowanie sugeruje, że coś ma swój początek i koniec, a w moim przypadku tak nie jest. Jestem zdania, że to warunki atmosferyczne są jedynym ograniczeniem, a nie kartki z kalendarza, jak np. jest to w Polsce. Przyjęło się, że zaczynamy w kwietniu, a kończymy w październiku, co oznacza, że cieszymy się jazdą tylko przez kilka miesięcy. Latami budowałem swoją wytrzymałość i technikę, aby móc realizować swoją pasję przez cały rok, czyli również, a może przede wszystkim w zimie. Jazda o tej porze roku sprawia mi największą przyjemność, ponieważ wolę niskie temperatury niż upały.

Co jest fascynującego w jeździe na motocyklu o tej porze roku? Czy chodzi o sprawdzenie swoich umiejętności?
Jazda zimą to zupełnie inne doznania. Trzeba mieć duże umiejętności techniczne i spore doświadczenie. Fascynująca jest możliwość dotarcia w miejsca, w które nie koniecznie jesteśmy w stanie dojechać latem np. ze względu na wodę itp. Miejsca zasypane śniegiem wyglądają też zupełnie inaczej niż latem. W ten sposób często odkrywam je na nowo.

W tym roku zimą dojechałeś na Nordkapp. Jak zrodził się pomysł na tak ekstremalną wyprawę?
Nordkapp był głównym, ale nie jedynym celem tej wyprawy. W drodze powrotnej zawitałem na Elefantentreffen – najbardziej znany zimowy zlot motocyklowy w Niemczech. Koncepcja wyjazdu zrodziła się właśnie przy okazji tego wydarzenia. Pomyślałem, że fajnie byłoby połączyć udział w zlocie z wyprawą na koło podbiegunowe. Dla mnie było to jak zdobycie Mount Everest, ale motocyklowego.

Swoją podróż odbyłeś w pojedynkę. Czy podczas wyprawy coś Cię zaskoczyło? Czegoś się nauczyłeś?
Wyjazd w pojedynkę ma swoje wady i zalety, tych pierwszych jest jednak więcej, w dodatku trudno jest je przewidzieć. Podstawą zaletą było to, że mogłem sam w zależności od swojej wytrzymałości decydować, jak długo będę jechał. W grupie byłoby to dużo trudniejsze ze względu na różną kondycję fizyczną uczestników wyprawy, a przez to inne możliwości pokonywania kolejnych odcinków trasy. Dzięki temu, że byłem sam, jednego dnia zdarzyło mi się przejechać nawet ponad 800 km. Bardzo długo i dokładnie przygotowywałem się do tej wyprawy, dlatego raczej nic mnie nie zaskoczyło. Muszę jednak przyznać, że dość uciążliwa była jazda po zmroku. Dzień o tej porze roku w tamtym rejonie jest bardzo krótki i trwa maksymalnie 4h. Taki wyjazd to również konieczność samodzielnego radzenie sobie z wieloma problemami. Przy tej okazji nauczyłem się, że człowiek jest w stanie wiele znieść i pokonać wiele barier, jeśli jest zdany tylko na siebie, przesuwa się linia determinacji i siły przetrwania.

Na Przylądek Północny wyruszyłeś na wysłużonym motocyklu z 1987 roku. Jak się do tego przygotowywałeś? Co pomogło Ci sprostać trudnym zimowym warunkom atmosferycznym?
Wybór był oczywisty i owszem był to leciwy motocykl, który nazywam Elzą. Zanim jednak wyruszyłem w drogę to wiele tygodni trwały przygotowania. Z moją ekipą rozebraliśmy motocykl niemal do zera, aby złożyć go od początku, eliminując słabe elementy. Najtrudniejsze było jednak wykonanie nart bocznych, ponieważ w sieci mało jest informacji na ten temat. Zastosowałem model nart motocyklowych szwedzkiej armii, które były tam stosowane w latach pięćdziesiątych. Tak po kilku tygodniach i wielu próbach udało się je odtworzyć na podstawie zdjęć. Kiedy zamontowałem narty, byłem już pewny, że nic mnie nie zatrzyma. Byłem gotowy do drogi. Ostatecznie motocykl, którym wyruszyłam w trasę, był bardzo prosty w konstrukcji, chłodzony powietrzem z dodatkowym wsparciem, a raczej podparciem w postaci specjalnych nart.

Czy planujesz już kolejną wyprawę? Jeśli tak to, jaki będzie jej cel?
Po każdym powrocie z wyjazdu przychodzi czas na podsumowania i plany na przyszłość. Przy takich okazjach za każdym razem człowiek się czegoś uczy i coś zyskuje. Zanim jeszcze zagoiły mi się odmrożenia, już zastanawiałem się co dalej? Co teraz będę robił? I tak zrodził się pomysł wyjazdu w najzimniejsze miejsce świata – do Jakucka, a może i do samego Magadanu. Jest to już na tyle ekstremalny wyjazd, że w tym przypadku będzie potrzebny samochód techniczny. Realizacja tego przedsięwzięcia będzie wymagała także wsparcia sponsorów. Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko, nikt wcześniej tego nie dokonał. Mimo wszystko jestem przekonany, że jest to możliwe i mam nadzieję, że znajdę się chętni do współpracy. To będzie prawdziwa próba wytrzymałości dla człowieka oraz sprzętu. Wyprawę na Syberię planuję w 2020 roku, dlatego już rozpocząłem przygotowania.

Marek Suslik w tym sezonie przetestuje turystyczną odzież marki MACNA przekazaną przez I'M Inter Motors.